Strony

23 wrz 2013

Mesjasz z faveli


Facet dostaje się do nieba dostępnego do tej pory dla wybranych, by udostępnić to niebo dla wszystkich. By tak się stało, najpierw musi złożyć ofiarę z siebie. Znacie tę historię? Tak, chodzi o mesjasza. Nie, nie chodzi o Jezusa. Reszta prawie się zgadza.


Gdy wybierałem się do kina, określiłem cel w trzech punktach:
1. zjeść popcorn,
2. wypić colę,
3. a może film do tego?

Zapytałem Was na fanpage'u o to, który z aktualnych blockbusterów wart jest obejrzenia: „Wolverine”, „R.I.P.D. Agenci z zaswiatów” czy „Elizjum”.

Początkowo chciałem iść na „Wolverina”, bo już schodził z kin. Rosomaka kocham miłością wybaczającą nawet TAKIE porażki. Spojrzałem jednak na recenzje i oceny (gorsze od poprzednika). Obejrzałem jeszcze raz trailer. Zapowiadał film zbyt napuszony i zrobiony zbyt na serio. Ej, poluzujmy wentyl, wszak chodzi o faceta, któremu wysuwają się z łap pazury, a zamiast kości ma adamantium! Obejrzę go na DVD.

„R.I.P.D...” początkowo nikt nie polecał. Wystarczyło jednak włączyć trailer, by dojść do kilku wniosków:
  • to oczywisty klon „Facetów w czerni”;
  • będzie śmiesznie, będzie efektownie, będzie bez sensu;
  • wraz z końcem napisów ja zapomnę o filmie.
Michał to potwierdził, więc film skreśliłem z listy. Nie o to, nie o to…

Zostało „Elizjum”. To był znakomity wybór!
W niebie jak w domu! Po prawej Wisła, po lewej Pola Mokotowskie. Pałacu Kultury i Nauki jeszcze nie ma,
ale jak machniemy Żagiel Libeskinda, to i na pomnik socrealizmu miejsce się znajdzie.
Niebo do wynajęcia

Najpierw oficjalny opis:
W roku 2154 obok siebie żyją: bardzo bogaci ludzie na sztucznej stacji Elysium i reszta na przeludnionej, zniszczonej Ziemi. Sekretarz Rhodes (Jodie Foster) za wszelką cenę chce zachować luksusowy styl życia obywateli stacji. Ziemianie podejmują próby przedostania się na Elysium. Jeden z nich Max (Matt Damon) zgadza się podjąć niebezpieczną misję, która może nie tylko ocalić jego życie, ale także wprowadzić równowagę na świecie.
W minirecenzji nafanpage'u oceniłem „Elizjum” na 7/10. Byłem zły na twórców, że świetny do pewnego momentu film science fiction schrzanili tak amerykańskim zakończeniem, więc z marszu obniżyłem ocenę o jeden punkt. Teraz, gdy emocje już opadły, wracam do oceny 8/10. To naprawdę dobre kino, z całkiem spójną historią, bez większych dziur logicznych (są, ale nie rażą), ze znakomitymi, naprawdę znakomitymi efektami specjalnymi.

Piekielne niebo

Warto obejrzeć film w kinie, by docenić jego stronę wizualną. Widać, że scenografowie konsultowali z twórcami efektów specjalnych nie tylko każdą scenę, ale każdą klatkę! Właściwie nie widać momentów, w których kończą się dekoracje „analogowe”, a zaczynają cyfrowe. Pod tym względem filmowi nie da się nic zarzucić. Perełka!

Na ekranie uderza przede wszystkim kontrast między niebem, którym jest tytułowe Elizjum, a piekłem, czyli Ziemią roku 2154. Elizjum jest krystalicznie czyste, nietknięte ani zrębem upływającego czasu, ani chorobami, ani jakimkolwiek złem (ale tylko pozornie, o czym za chwilę). Jest za to przeraźliwie nudne. W poszukiwaniu idealnego miejsca na przetrwanie gatunku elity najwyraźniej zapomniały o takich ludzkich cechach jak spontaniczność, swoboda czy różnorodność. W imię świętego spokoju zgodziły się na hedonistyczną urawniłowkę, gdzie wszyscy mają wszystko, ale nie mają jednego – pełnej wolności, którą de facto kontroluje i reglamentuje panująca na Elizjum władza.

Favele raju

A egzoszkielet wkręcimy ci wkrętarką przez ubranie.
Nie bój żaby, to normalna praktyka.
To pozornie gorsze miejsce, czyli Ziemia, początkowo przygnębia. Cała planeta została zamieniona na favele, takie jakby przedmieścia Elizjum. Wszystko się sypie, budynki ledwo stoją, nawet przedstawiciele Elizjum (roboty) są obdrapani. Zresztą, nie ma po co dbać o Ziemię, skoro jest ona dla Elizjum jedynie okręgiem przemysłowym. Tu też władze infiltrują społeczeństwo, choć czasami niebezpośrednio (np. przez agentów). Mimo to pewnym środowiskom udaje się skrzyknąć i zorganizować ruch oporu walczący o wolność dla wszystkich.

Jednak to nie na piekielnej Ziemi, ale w niebiańskim Elizjum rodzi się największe zło. Prosta ludzka słabość – pragnienie rządzenia – skłania sekretarz Delacourt (Jodie Foster) do zorganizowania zamachu stanu i przejęcia władzy. Misterny plan zahacza o Ziemię, ale Delacourt nie martwi się tym. Gardzi mieszkańcami planety i ani przez chwilę nie widzi w nich zagrożenia. Ale, ale – to właśnie spośród Ziemian wyjdzie mesjasz, który obali dotychczasowy system.

Recydywista w niebie

Ciekawy jest główny wątek filmu, choć jego założenia początkowo wydawały się karkołomne. Bo czy da się wiarygodnie opowiedzieć o człowieku, który w ciągu pięciu dni z recydywisty zmienia się w ostatnią nadzieję ludzkości? Teoretycznie nie (i tu pojawiają się wspomniane dziury logiczne), ale w praktyce wyszło to tak zgrabnie, że nie zwracamy uwagę na niektóre niedorzeczności. Dajemy się porwać opowiadanej historii i kibicujemy głównemu bohaterowi, chociaż… czy ktokolwiek wątpi, że mu się nie uda?

Przez większą część filmu obserwujemy rozliczne zmagania bohatera. Najpierw z narzuconym systemem, w którym Max (Matt Damon) próbuje żyć, choć w głębi duszy się z nim nie zgadza, przez co czasami mu nie wychodzi. Później walkę z czasem, jaki mu pozostał do śmierci, którą na szczęście można anulować, więc Max spieszy się. Wreszcie z przeciwnościami, jakie stają na jego drodze do tytułowego Elizjum – trudnościami pozornie nie do pokonania, ale przecież dobro zawsze zwycięża, prawda?

Mesjasz mimo woli

No tak, może i grałem Murdocka w "Drużynie A",
ale jak zrobię kilka groźnych min, to będę
najczarniejszym z czarnych charakterów!
A co z tytułowym mesjanizmem Maksa? To wątek, którego początkowo nie dostrzegałem, ale który stał się jasny w scenie finałowej. Nie zdradzając zbyt wiele – oto bohater bierze na swoje barki (a dokładnie w swoją głowę) klucz do otwarcia dla wszystkich nieba, które było dotąd dostępne dla wybranych. By tego dokonać, musi pokonać wysłanników „ciemności”, którzy skutecznie utrudniają mu drogę do raju. Pomimo wsparcia technologicznego i przyjacielskiego nie udaje mu się to. Przeciwnik jest silniejszy. Ale czy sprytniejszy?

Max pozwala się złapać i pozornie umrzeć dla sprawy. Pozornie, bo w praktyce rozsadza złych od środka i zmartwychwstaje. Hmm, gdzieś już słyszeliśmy podobną historię, prawda?

O finale nie będę pisał, bo znowu się zdenerwuję. Jest epicko, amerykańsko i wzniośle. Znacznie ciekawsze jest pytanie o to, co było potem. Co się stało z Elizjum, gdy już zostało otwarte dla każdego? Raczej małe szanse, że jego nieskazitelność została zachowana, albo że sterylność elizjańskiego nieba harmonijnie zmieszała się z naturalnością mieszkańców Ziemi.

Reżyser nie kłopocze się takimi pytaniami. Satysfakcjonuje go fakt, że system kastowy został skasowany, a po resecie w jego miejsce powstało coś na wzór neosocjalizmu. Wszystko jest dostępne dla wszystkich. Utopijna to wizja i bardzo naiwna…

Koniec końców jednak do „Elizjum” nie zniechęcam, ale zachęcam. Marsz do kin, póki go grają! Obejrzenie filmu na DVD będzie jak puszczenie meczu w telewizji – niby to samo się dzieje, co na stadionie, ale nigdy nie poczujesz tych emocji…


OCENA: 8/10
ʘʘʘʘʘʘʘʘʘʘ

EFEKTY:
Zdecydowanie najmocniejsza strona filmu. Najfajniejsze są lądowania statków na Elizjum (te wirujące listki!) i na Ziemi (kurz i pył prawie jak w 3D). #jaramsięjakdzikakunawagreście

AKTORSTWO:
Jak na recydywistę Matt Damon jest zbyt chłoptasiowaty, za to Jodie Foster to korposucz jakich mało! Aktorsko odwalili kawał dobrej, choć rzemieślniczej roboty.

POMYSŁ:
Ciekawa, ale dość prosta wizja przyszłości. Czarno-biały podział świata determinuje postawy bohaterów, z których żaden nie ma dylematów moralnych.


Pozdrawiam,
Marcin Perfuński




Zapraszam do polubienia fanpage'a ARENA KULTURY:
www.facebook.com/ArenaKultury
Bądź na bieżąco z tym, co dzieje się na blogu. Otrzymuj informacje, które na blogu nigdy się nie znajdą. Transmedia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz