Strony

13 paź 2013

Idealny stan nieważkości

Rzadko to robię, ale daję filmowi 10 punktów. Dlaczego? Bo "Grawitacja" jest obrazem przełomowym! Data jego premiery jest początkiem nowej epoki w dziejach kina.

Jeśli szukasz tylko recenzji "Grawitacji", pomiń poniższy wstęp i zjedź od razu do podpunktu o realizmie. Jeśli jednak chcesz wiedzieć dlaczego ten film jest przełomowy, zacznij linijkę niżej. 

Najpierw mały krok wstecz. W grudniu 2009 roku rozpoczął się boom na filmy 3D. Nie żeby takich filmów wcześniej nie było. Po prostu z sal kinowych dla wybranych (czyli typu IMAX) zostały one wprowadzone do zwykłych multipleksów. Zrobił to "Avatar" Jamesa Camerona, któremu dałem wówczas 10 punktów. 
Źródło: DeviantArt

Czy dzisiaj zrobiłbym to samo? Pewnie nie. Ale z perspektywy czterech lat łatwo jest sarkać na „Avatara”, wszak nie wszystko jest w nim idealne. Można narzekać:
  • na schematyczny scenariusz, opisujący walkę czerwonoskórych Indian z bezwzględnymi białymi pionierami... Nie, wróć!... Niebieskoskórych Na'vi z ludźmi zachłannie zawłaszczającymi ich ziemię (no widzicie, to żadna nowatorska historia, było takich na pęczki);
  • na drewnianego Sama Worthingtona, który w aktorskim sztywniarstwie przebija samego Bena Afflecka (nie sądziłem, że to w ogóle możliwe!);
  • na naiwną bajkę dla ekoterrorystów, w której jeśli nie kibicujesz Na'vi, to jesteś wróg!
Można tak wymieniać jeszcze długo.

Ale czy szliście na "Avatara" z któregoś z powyższych powodów? Nie! Najważniejsze było nie CO zobaczymy, ale JAK zostanie pokazane to na ekranie. Pod tym względem "Avatar" jest filmem przełomowym, nowatorskim i genialnym. Wtedy to było coś! Nikt przedtem nie kręcił trójwymiarowych filmów fabularnych z taką głębią 3D, którą dałoby się zobaczyć na ekranie w zwykłym kinie. Technologie użyte przy jego powstawaniu zmieniły sposób kręcenia kolejnych filmów, wprowadzając trójwymiar na kinowe ekrany już na stałe.

Dlatego "Avatar" jest cezurą, wyznaczającą początek boomu na filmy 3D. Gdyby nie obraz Jamesa Camerona - niezależnie od jego rozlicznych niedoskonałości - nie byłoby świetnych "The Avengers" czy "Iron Mana 3". Za to chapeau bas!
Dlaczego chciałem o tym napisać przed właściwą recenzją "Grawitacji"? Bo tu mamy podobną sytuację. To film, na który warto spojrzeć przez palce. Gdy zasłonimy jego nieliczne niedoskonałości, dostrzeżemy filmowe arcydzieło, które rozpocznie w kinie nowy nurt. Taką mam nadzieję. 

A o czym jest ten film? Oficjalny opis: 
Szczątki satelity uderzają w stację kosmiczną na orbicie ziemskiej niszcząc i zabijając niemalże wszystkich poza parą astronautów, którzy walczą o przetrwanie i powrót do domu.
Czyli nic szczególnego. Ot, taka piękna kosmiczna katastrofa...

Rozłóżmy jednak film na części. Najpierw pozytywy - niektóre dość oczywiste, ale na kilka chciałbym zwrócić Waszą uwagę.
Realizm
To najmocniejsza strona filmu. Nad efektami 3D rozpływać się będą zapewne wszyscy recenzenci, ale i bez trójwymiaru mamy do czynienia z wizualną perełką. To film, w którym efekty komputerowe zlały się w jedno z analogowymi. Nie da się – podkreślam, NIE DA! - wskazać które sceny są dziełem CGI, a które zwykłą scenografią. Tu osiągnięto perfekcję.

Nie tak dawno zachwycałem się efektami w "Elizjum", a teraz... teraz tego się wstydzę. Zapomnijcie o tamtym filmie. "Grawitacja" postawiła go do kąta.
Prawda
Czym to się różni od powyższego punktu? Ano tym, że o ile twórcom efektów udało się oszukać nasze oko, nie oznacza wcale, że oszukali nasz rozum. "The Avengers" również był wizualnie bliski perfekcji, ale przecież po jego obejrzeniu nie zacząłem wierzyć w to, że gdy się bardzo zdenerwuję, to stanę się zielony i będę potrafił rzucać bogiem o ziemię.

A tutaj wierzę we wszystko, co zobaczyłem! Wierzę, że spacer w kosmosie tak wygląda. Wierzę, że Ziemia z kosmosu tak wygląda. Że pożar w stanie nieważkości tak wygląda. I że przebijanie się przez naszą atmosferę tak wygląda. Na dodatek astronauci, którzy film widzieli, potwierdzają, że pokazuje on prawdę. A więc, panie i panowie - so it looks!
Nauka
Kolejna sprawa to poszanowanie podstawowych praw fizyki. Z jednym przytłaczająca większość filmów science fiction ma problem. Otóż w kosmosie nic nie słychać - dźwięk nie rozchodzi się, bo nie ma środka, który by go przenosił. Owszem, kosmiczna przestrzeń nie jest próżnią idealną i wypełniają ją atomy gazów, które mogą przenosić drgania. Ale żeby je zarejestrować, trzeba mieć aparaturę znacznie czulszą niż ludzkie ucho (NASA już to robi).

Zapomnijcie więc o dźwiękowych fajerwerkach rodem z "Gwiezdnych Wojen". Kiedy w "Grawitacji" obserwujemy kolejne kosmiczne kolizje, odbywają się one zazwyczaj w ciszy. To naprawdę mrozi krew w żyłach. Całość potęguje smakowicie dobrana muzyka, która trochę próbuje zastąpić nam dźwięki i melodią podpowiada: "teraz powinno być bum!".

Ale czy brak dźwięku w próżni oznacza, że astronauci nic nie słyszą? Przeciwnie, wszak w skafandrze jest powietrze, więc jakiś dźwięk do ich uszu dociera. Choćby komunikaty radiowe, ocieranie materiału o materiał, stuknięcia, własne słowa czy oddech. To wszystko w filmie pokazano znakomicie. Gdy grana przez Sandrę Bullock doktor Ryan Stone wkręca śruby w teleskop Hubble'a, z głośników wydobywa się głuchy warkot, odczuwany bardziej jako wibracje niż dźwięk. I tak zapewne jest w rzeczywistości.

Empatia
Ostatnią zaletą filmu, na którą chciałem zwrócić Waszą uwagę, jest kapitalne wprowadzanie widza w sytuacje emocjonalne bohaterów, głównie doktor Stone. O co chodzi? Podam przykład.

W pierwszej scenie filmu, czyli słynnym 17-minutowym prologu granym bez jednego cięcia (!), w pewnym momencie doktor Stone odrywa się od wirującego wysięgnika i zaczyna odlatywać w kosmiczną pustkę. Leci tak dobrych kilka minut nim Matt Kowalsky (George Clooney) zdoła ją przechwycić.

Co w tym czasie robi kamera? Skoro nie ma żadnego cięcia, to nie możemy przeskoczyć "4 minuty później" i jechać dalej. Kamera podąża więc za doktor Stone - wiruje wokół niej, wiruje razem z nią, wlatuje do hełmu, pokazuje rozlatane oczy i parujący oddech, odlatuje od niej i pokazuje z dalszej perspektywy... Jednym słowem - wciąż jesteśmy z bohaterką. Zaczynamy wczuwać się w jej beznadziejne położenie i rozumieć jej emocje.

Rewelacyjna scena! W ogóle pierwsze 17 minut przejdzie do historii kina, nie mam co do tego wątpliwości.

Wady?
Ależ oczywiście, że są! Tyle że nie mają większego wpływu na odbiór filmu:
  • nachalna próba wzruszenia widza - osamotniona kobieta przeżywa na orbicie okołoziemskiej gigantyczną katastrofę, widzi śmierć innych ludzi i traci ostatniego przyjaciela. Wtem! Zaczyna płakać... wspomina zmarłą córkę... próbuje z nią porozmawiać... modli się... ma wizje... OK, być może astronauci też miewają kryzysy i łkają podczas pracy, ale po co pokazywać to w filmie, na dodatek zaraz po tym, gdy galopująca sekwencja zdarzeń prawie zmiażdżyła nas w fotelu? Nie popycha to akcji do przodu, ale niepotrzebnie spowalnia. Poza tym Sandra Bullock nie posiada odpowiednich umiejętności, by odegrać taką scenę przekonywająco. Przykro mi... I jeszcze ten ckliwy background z życia bohaterki, który raczej nie ma większego wpływu na jej losy, natomiast ma wpływ na widza, który uprzednio wgnieciony w fotel epickością filmu po raz pierwszy unosi brwi ze zdumienia i zastanawia się czy aby przypadkiem nie teleportowano go do innej sali.
  • skakanie ze stacji na stację - to jest ten wątek, w którym twórcy na chwilę zapomnieli o realizmie. Dobrze to podsumował serwis Crazy Nauka, więc ja tylko króciutko. Teleskop Hubble'a znajduje się na innej orbicie niż Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) i na jeszcze innej niż chińska stacja Tiangong. Na dodatek wszystkie te obiekty poruszają się względem siebie z inną prędkością. Swobodne skakanie z jednego na drugi byłoby więc praktycznie niemożliwe, a to właśnie robi doktor Stone.
  • zwycięstwo człowieka nad materią - tu uwaga, bo będzie spoiler. Kiedy doktor Stone upora się wreszcie z przeciwnościami losu i bezpiecznie dotrze do celu, wstanie i spojrzy kosmosowi w twarz... Zaraz, jakie "wstanie"! Jeśli spędziła w kosmosie dłuższy czas, to zapewne nogi ma z waty i musiałaby długo dochodzić do siebie nim faktycznie by ich użyła. A tu staje w postawie zwycięzcy zaraz po wylądowaniu i spogląda triumfalnie w górę. Może i miały to być symboliczne nowe narodziny, ale wyszedł hollywoodzki patos, na dodatek w scenie finałowej. Słaba to kropka nad i... można było sobie darować.
  • film wyłącznie kinowy - tak, to wada, choć pewnie zwolennicy Blu-raya będą ze mną polemizować. IMHO "Grawitacja" w domowych warunkach straci swoje największe atuty. Wszystkie techniczne zalety - realistyczna scenografia, głębokie 3D czy wysoka rozdzielczość pozwalająca na dostrzeżenie najmniejszych szczegółów - przestaną być istotne, a to obnaży niedostatki filmu.

Dla mnie wyprawa do kina ma być wejściem w inny świat. Jeśli filmowcom udaje się mnie do niego wciągnąć, to chętnie daję im wysokie noty. Podczas oglądania "Grawitacji" znalazłem się na orbicie okołoziemskiej i uwierzyłem niemal we wszystko, co zobaczyłem. Mogłem tam siedzieć i siedzieć. Dlatego ten film jest dla mnie wizualnym majstersztykiem. W tym momencie nic bardziej realistycznego w kinie sf nie zobaczycie. Pozycja obowiązkowa!

OCENA: 10/10
ʘʘʘʘʘʘʘʘʘʘ

AKTORSTWO:
Po 13 latach przeprosiliśmy się z panią Sandrą Bullock, na którą obraziłem się po głupkowatym filmie "Miss Agent" z 2000 roku i skreśliłem z listy "aktorów, których warto oglądać". Przez większość "Grawitacji" gra sama i naprawdę daje radę! Tylko ta ckliwa scena w środku filmu... Ech! Za to z Georgem Clooneyem mógłbym zdobywać kosmos... ba - wszechświat cały! Dlaczego? Bo wie, gdzie w Sojuzach Rosjanie trzymają wódkę.

REALIZACJA:
Aktualne mistrzostwo świata! Owszem, może i "Hobbit" też wizualnie zachwyca, ale to przecież świat wymyślony, w który można włożyć dowolne stwory, czary czy krajobrazy. Twórcom "Grawitacji" było trudniej, bo musieli odtworzyć na ekranie środowisko istniejące naprawdę, choć większości populacji nieznane. Na dodatek mieli zrobić to tak, by owa populacja uwierzyła, że tak ono wygląda. I zrobili!


Pozdrawiam,
Marcin Perfuński

Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony filmu:
http://gravitymovie.warnerbros.com


Zapraszam do polubienia fanpage'a ARENA KULTURY:
www.facebook.com/ArenaKultury
Bądź na bieżąco z tym, co dzieje się na blogu. Otrzymuj informacje, które na blogu nigdy się nie znajdą. Transmedia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz